Zmiana modelu nauczania całego
szkolnictwa w Polsce spadła na współczesnych nam belfrów jak grom z jasnego
nieba. W bardzo krótkim czasie przenieśli się oni sprzed multimedialnej tablicy
w szkolnej klasie przed ekrany swoich komputerów i tabletów w domowym zaciszu.
Popyt na narzędzia usprawniające tego typu pracę wzrósł do tego stopnia, że
niektóre serwery nie były w stanie unieść natłoku wizyt zainteresowanych
uczniów, nauczycieli i rodziców. Zmiany dosięgły wszystkich bez wyjątku - także
katechetów, którzy w czasach ograniczenia aktywnego udziału w życiu religijnym
swoich uczniów mają niesamowitą rolę do spełnienia.
Po kilku dniach poszukiwania na
własną rękę narzędzi, sposobów i formy pracy (piszę to 25 marca) od
poniedziałku – myślę z powodzeniem – spotykam się z moimi uczniami w
przestrzeni wirtualnej. Jeśli wolno mi ocenić te spotkania jednostronnie –
jestem zadowolony. Zadowolony z postawy swoich uczniów, którzy szybko
zrozumieli, że to nie jest zabawa, że to nadal są lekcje – tylko przestrzeń
nieco inna. Zbudowany postawą swoich kolegów i koleżanek „po fachu”, którzy jak
zawsze dzielą się swoimi pomysłami i doświadczeniami na stronach i forach
internetowych. Patrzący z uznaniem na postawy rodziców, którzy z dużą
wyrozumiałością (szczególnie w klasach młodszych) podchodzą do formy
proponowanych zajęć – łącząc często bycie rodzicem, nauczycielem, panią ze
świetlicy, kucharką, sprzątaczką, woźną ze swoimi codziennymi obowiązkami
pracownika tej czy innej firmy.
Wracając do samej katechezy. Sam
uczę na prawie wszystkich poziomach. Począwszy od klas trzecich
przygotowujących się do pełnego uczestnictwa w Eucharystii, a na tegorocznych
maturzystach skończywszy. Każda klasa ma swoje atuty, które staram się wykorzystać.
Na początku nie było łatwo… Pierwsza lekcja z siódmą klasą. Widzimy się na
kamerkach – to duża frajda, kiedy od ostatniego razu minęło blisko dwa
tygodnie. Uczniowie dzielą się jak spędzają ten czas. Pokazują widoki za oknem,
rybki w akwarium, ścianę skarbów… Inni kończą śniadanie. Wszyscy mówią naraz,
bo tyle się dzieje… Już wiem, że trudno będzie o dyscyplinę. Staram się przebić
z Dobrą Nowiną. Wybija południe modlimy się Anioł Pański. Słyszę jak dźwięk się
„rozjeżdża”. Daliśmy radę. Temat – krzywdy cierpliwie znosić. Omówiliśmy lekcję
na Swayu, zostawiłem ich z zadaniem na Teamsie. Do wieczora czekałem na efekt
pracy. Dali radę. Przy pomocy sigli biblijnych szukali podobieństw pomiędzy
Józefem Egipskim a Jezusem.
Wybija godzina 8:55 pora na licealistów.
Pisze na czacie: Sprawdzamy obecność - każdy kto jest pisze "obecny". Dostaje
27 odpowiedzi zwrotnych na 29 uczniów. Z pewną dozą stresu i nieukrywaną obawą
zaczynam połączenie video. Po chwili luźnej rozmowy uruchamiam prezentację o
Wieczerniku. W głośnikach cisza… ale co jakiś czas padają pytania… zostawiam
ich bez zadania, ale z błogosławieństwem. Następnego dnia z tą samą klasą
zatrzymujemy się nad modlitwą Ojcze nasz. Tyle było pytań i rozmów o
trudnościach w modlitwie. Ich osobistego świadectwa, o którym do tej pory w
przestrzeni klasy nie było mowy. Patrzę na zegarek, nie wyrobimy się z tematem
- za chwilę mają konsultacje z WFu (!), język polski i niemiecki… no nic
dokończymy następnym razem.
To tylko kilka migawek z
ostatniego czasu. Próba podzielenia się moim „dziś”, które nabrało innego
kształtu… za chwilę wieczorna Eucharystia – zgodnie z zarządzenie arcybiskupa –
„sine populo” czyli bez udziału wiernych…
Ten trudny dla wszystkich czas
nie może być czasem straconym, przepuszczonym przez palce bylejakości – z myślą
jakoś to będzie… przetrwamy… byle do końca roku… zachęcam, by był to czas
twórczy, aktywny i wykorzystany. Spotkałem się już z postawą nauczycieli
pierwszego typu, na szczęście tych drugich jest znaczna większość. Łapmy wiatr
w żagle i bądźmy rybakami Pana, którzy wiedzą do czego służy sieć… Sieć taka
jakie czasy…
Komentarze
Prześlij komentarz